sobota, 12 listopada 2016

Rowerem na narty

Wyjątkowo szybko wystartował sezon narciarski,więc wyjątkowo musiał być rozpoczęty. To z resztą "wisiało w powietrzu" i dziś kolejny nietypowy pomysł został zrealizowany.Nawet nie zdążyłem się przygotować...

Długi czas myślałem, jak przytroczyć narty do roweru, żeby oszczędzić plecy. Kilka pomysłów miałem, ale z lenistwa żadnego nie wypróbowałem. W końcu uznałem, że nie będę kombinować jak koń pod górkę i najzwyczajniej odpowiednio spakuję plecak. Miałem tylko obawy o sztywność całej konstrukcji i przede wszystkim jak całość zachowa się podczas jazdy. Zwłaszcza podczas silnego wiatru. No i czy nie będę miał problemu z utrzymaniem prostego toru jazdy. Czy moje ramiona mnie nie zniszczą? Sporo pytań, na które można uzyskać szybką odpowiedź jedynie w praktyce. Nie ma więc co tu wiele myśleć, tylko do dzieła!  
  
Plecak spakowałem wieczorem, żeby rano nie tracić cennego czasu. Już go używałem do skialpinizmu ("skibeskidnizmu"), więc wiedziałem, że się nieźle sprawdza na wyprawach. Pozostało przemyśleć ubiór, bo to dość trudny temat, kiedy temperatury oscylują w okolicach zera stopni. Przede wszystkim nie wiedziałem na ile się zgrzeje podczas podjazdu. Ostatecznie ubrałem dwie dość cienkie warstwy, dodatkowo pakując spodnie wodoodporne i taką prostą jupkę, która w razie czego dobrze chroni od wiatru, ale też opadu. Po ostatnich przemyśleniach i pakowaniu wystawiłem rower na zewnątrz, przy okazji badając temperaturę na czuja. Jest dobrze! Przymrozku nie było, więc ubiór trafiony. Przynajmniej bez plecaka... Chwytam ręką plecak i mały szok - on waży 3 tony! Wrzucam na ramie, odpowiednio zapinam, dopasowuję, podskakuję, wiercę się i stwierdzam, że chyba dobrze leży. Pozostało włączyć pewną aplikację na smarkfonie i ruszam. Trochę niepokoją mnie jedynie siwe chmury, które wszystko mogą zniweczyć. 

Obawy co do pogody szybko się potwierdziły - nie ujechałem jeszcze 2 km jak zaczęło padać. Tyle przygotowań i mam od razu zawracać? Dopóki siąpi, jadę dalej. Na wysokości Bielska-Białej opad ustaję, za to drogi mokre jak po mocniejszym deszczu. To nie problem. Bardziej obawiałem się zachowania plecaka i jego wpływu na jazdę. Na szczęście ten spisuję się doskonale! Nie goni na boki, nie wpływa na tor jazdy, a nawet niewiele zmniejsza prędkość przelotową. Czyli po płaskim nie ma problemu. Trzeba więc uwiecznić nietypową podróż, a raczej podróżnika. 


Chwila zabawy i ruszam dalej,bo czas ucieka, a ja chciałem być choć blisko czasu otwarcia. Ponownie przez centrum Bielska-Białej, koło Ratusza, odkąd to już szlakiem rowerowym w kierunku Szczyrku. Tuż na wylocie z B-B natrafiam na dosłownie może 100 metrów błota, którego nie da się w żaden sensowny sposób objechać. Ale dla mojego grubasa to żaden problem. Może jeden - na tym etapie nie chciałem być uwalony z błota. Cóż, nie ma wyjścia, trzeba to przejechać.


Pokonałem błotko, wypłukałem opony w słusznej kałuży i ruszyłem dalej. Teraz to już tylko jazda asfaltami i brukami, w sumie aż do centrum Szczyrku. Jedynie każda górka daje się we znaki, bo bagaż waży... Tempo spadło. Prawdziwa próba miała dopiero nadejść. Im bliżej celu, tym bardziej zwiększa się nachylenie. Do Golgoty jeszcze całkiem spokojnie, choć już tu miałem obawy. Jedynie zaczynam się za bardzo grzać, jest więc powód żeby zrobić pauzę pod Golgotą, przy okazji sprawdzając co tam słychać?



Zrzuciłem z siebie jedną warstwę, bo warunki do "przemeblowania" tutaj są doskonałe - jest stół z ławeczkami. Ale od razu robi mi się zimniej, więc szybko wracam na trasę. Zaczyna się kluczowa wspinaczka, której najtrudniejszy moment to ten obok knajpy, gdzie można złowić Pstrąga. Mimo to ani przez chwilę nie muszę zrzucać biegu na najwolniejszy. Jeśli gdzieś staję, to tylko po to, żeby zrobić zdjęcia. No, czasem to mi robią foty...



Za tym odcinkiem jest wiele wypłaszczeń i raczej mało męczące nachylenie. Przynajmniej dla roweru górskiego. Dojazd do Ice Areny staje się już formalnością. Myślałem,że jednak będzie dużo gorzej. Po drodze nachodziły mnie jeszcze wspomnienia, jak tu 2 lata temu się wspinałem praktycznie o jednej nodze, po kontuzji narciarskiej. Wtedy trochę mnie to kosztowało. Ale nie ma co rozciągać relację, bo Biały Krzyż tuż tuż!


 Jeszcze chwilę i jestem! Najtrudniejsza część wyprawy za mną! Przynajmniej tak mi się wydaję. Na miejscu od razu dostrzega mnie Darek (Góral spod Skrzycznego ze skionline.pl). Wcześniej wspomniałem,że czasem mnie fotografują... Oczywiście na posterunku czuwał już Jacek (Boss skionline.pl), który wcześniej zrobił mi fotkę podczas podjazdu. Jeszcze się nie przebrałem,a już "zahaczył" mnie Rafał (SPEED ze skionline.pl ).  Ice Arena przyciąga! Zwłaszcza o takiej porze roku. Gramolenie zajęło, bo brak tu miejsca na komfortowe przebranie się, kiedy nie ma kawałka suchej ławeczki czy stolika, ale też pierwszy raz nie jestem samochodem. Miałem też obawy czy mi buty za bardzo nie stwardnieją od zimna, ale na szczęście dało się wcisnąć stopę. Nawet mi nie zmarzła. Pozostało przypiąć dla bezpieczeństwa tłuściocha i jadymy! Ale znów to uczucie jakby człowiek nic o jeździe na nartach nie wiedział... Do tego ostre jak brzytwa krawędzie. Wziąłem slalomkę, bo najkrótsza i najłatwiejsza do spakowania. Acha! Nie wspomniałem,że nie kupiłem karnetu. Zdecydowałem się na takie naciągane toury, jak przed rokiem. 

Wspomnę o pogodzie, bo ta okazała się być na prawdę dobra! Temperatura z rana tak bliska zera stopni,a nawet na takim małym plusie. Mrozu nie czuć. Warunki na stoku dobre, a jak na tą pogodę to nawet bardzo dobre. Równo, dość twardo, bez żadnych gródek lodu i przede wszystkim bez kamieni. Później, przy końcu trasy, nieco zaczęła wystawać trawa, ale bez strachu o uszkodzenie sprzętu. Ludzi garstka, żadnych kolejek do wyciągu. Dziś można było się nacieszyć jazdą, choć stok krótki... No to parę fotek:






Zjechałem i wyszedłem kilkanaście razy. Chyba 12, może 13, 14... Muszę sprawdzić na smarkfonie. Trochę udało mi się pojeździć, ale nie powiem żebym się nasycił. Raczej ziarenko zasiane i chciało by się więcej! Ale jak tu narzekać, kiedy mamy 11 listopada? Było miło, czas wracać, bo dobre 2 godziny jazdy przede mną. W tym momencie zostałem jeszcze rozpoznany przez pewnego czytelnika forum skionline.pl - Marka i mieliśmy sympatyczną pogawędkę. Pozdrawiam.

 Wyszedłem ostatni raz i znów to przebieranie i pakowanie... To chyba najgorszy punkt dzisiejszego programu. Ale ponieważ robi mi się zimo, a w drodze na dół się nie zagrzeje, zakładam ową jupkę. Oczywiście początek zjechałem stokiem narciarskim. Przyczepność opon wzorowa, ale w głębszym, nie ubitym śniegu nawet szeroka opona potrafi zatonąć. Jednak na tyle mi się to spodobało, że chyba następnym razem pojadę bez nart... Ostatnie fotki i czas wracać. 



Droga powrotna to już totalny light! Początek non stop w dół i grawitacja pracuję. Rozwijam nawet blisko 60 km/h,chociaż raczej unikam takich rekordów z bagażem. Właściwie tak aż do granic mojej wioski się jedzie, więcej lub mnie z góry. Teraz już nie ma presji czasowej. Robię sobie jeszcze parę fotek,przy okazji odkrywając nowość na szlaku i tak piękny dzień dobiega końca. 

Miałem wiele wątpliwości, jak się zabrać do tematu, ale ostatecznie spontan wszystkie rozwiał. Chyba czasem nie ma co kalkulować, tylko iść na żywioł. Przy okazji udowodniłem, że narty nie muszą być drogim sportem - bilans wydatków: 0 zł !!! Jeśli już o liczbach,to na rowerze zrobiłem 78 km, na nartach 6,2 km.

Na koniec kilka fotek z trasy:





Pozdrawiam,
Maciej

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz