niedziela, 6 listopada 2016

W stronę śniegu

Piękna pogoda w sobotę, zachęciła mnie do wyprawy rowerowej w góry.Początkowo miało być Skrzyczne, które , według mnie, do tego nadaję się najbardziej. Ale bliżej mam na Klimczok... Padło więc chyba na najbardziej klasyczny wyjazd w okolicach Bielska-Białej, czyli Dębowiec, Szyndzielnia i właśnie Klimczok.

Wystartowałem dość późno, bo po godz. 11 i skierowałem się do czerwonego szlaku rowerowego, łączącego Czechowice-Dziedzice z B-B. Dalej do centrum pod Ratusz, skąd zaczyna się ścieżka rowerowa, którą można dojechać aż pod sam Dębowiec. Już w B-B spore zaskoczenie, bo po ostatnich zimnych dniach, + 14 st.C. to dla mnie wręcz upał. Musiałem się nieco porozbierać, żeby się nie ugotować... Podjazd zaczyna się już w okolicach Centrum Handlowego "Gemini" - od tego miejsca właściwie zaczyna się non stop wspinaczka. Oczywiście początek bardzo łatwy, asfaltową ścieżką rowerową. Ja jeszcze postanowiłem zajrzeć pod dolną stację kolei linowej, bo zaczęła się jej modernizacja. Faktycznie, coś się tam dzieje, ale niewiele to przypomina placu budowy z 1995 roku. No, w końcu to tylko modernizacja. Stacja górna in dolna pozostają, tak jak i słupy. Zmienić mają się napęd i wagoniki, bo te obecne nie spełniły w 100% oczekiwań, a firma, której urządzenie zamontowano, już nie istnieje.

     

Przyjrzałem się pracom i wróciłem na szlak. Mógłbym oczywiście wjechać na tenże tuż za dolną stacją kolei, ale zdecydowałem się cofnąć i zrobić pełny szlak na Dębowiec. Szybko dojechałem do schroniska, zrobiłem sobie kilka fotek i ruszyłem dalej na Szyndzielnię.



Wybrałem tradycyjnie szlak czerwony, bo jest najbardziej przyjazny rowerzystom. Do tego niedawno został sporo poszerzony na znacznym odcinku. Niedawno, to znaczy parę lat temu... Trasa łatwa i w większości o stałym nachyleniu. Właściwie przedstawiać jej nie trzeba. Na dole widać jeszcze jesień, ale z każdym kolejnym metrem widzę jak spada temperatura, a mnie więcej od Sahary widać pierwsze płaty śniegu.



Na Szyndzielnię docieram dość szybko, końcowe metry jadąc już częściowo po śniegu. Oczywiście, skoro byłem pod dolną stacją kolei, to zajrzałem też na górną - tutaj niewiele widać, ale ktoś coś tam robi.

 
Budowa spenetrowana, więc czas ruszać na Klimczok. Wcześniej oczywiście zaliczając sam szczyt Szyndzielni. Najtrudniejszy odcinek tej części to podjazd pod talerzykiem. Wiele osób tu zsiada z roweru, choć da się go pokonać jadąc. Ciekawe, że na nartach nachylenie wydaje się być żadne, za to na rowerze jest wyzwaniem.


Dalej to przyjemna jazda po szczytach. Tutaj można odpocząć i podziwiać widoki. Niestety daje się odczuć wyraźny spadek temperatury - zaledwie 3,7 st.C. Wtóruje temu silny wiatr, przez co odczuwalna temperatura jest wyraźnie niższa. Pozostaje szybko wjechać w las i rozpocząć ostatni podjazd na sam szczyt Klimczoka, już całkowicie po śniegu. Wbrew pozorom, to ułatwia sprawę, bo tutaj największą trudnością była zawsze spora ilość luźno leżących kamieni. Teraz zostały one jakby związane ze śniegiem i jedzie się jak po ubitym, równym terenie. Jedynie czasem tylne koło potrafi zabuksować. ;) Najważniejsze, że w końcu docieram na szczyt i teraz będzie już tylko z górki. Szkoda tylko, że nie widać dzisiaj Tatr.

 


 Pojeździłem sobie po śniegu na szczycie,porobiłem zdjęcia, a nawet ulepiłem bałwana... Czas wracać. Dzień już krótki, do tego zimno daję się we znaki. Ruszam więc po śnieżnym szlaku w drogę powrotną. Teraz w przyspieszonym tempie mogę obserwować jak zmieniają się widoki z zimowych na jesienne. Szybko też rośnie temperatura. Podobnie, jak warstwa błota na rowerze i moim ubraniu... Taki urok jesiennych wypadów.



Na dole ponownie mogłem poczuć ciepły powiew, bo tu temperatur utrzymywała dwucyfrowy poziom na plusie. Mogłem ściągnąć jedną warstwę ubioru i z przyjemnością pokręcić się jeszcze tu i ówdzie, aż trzeba było wracać do domu.

Bardzo udany dzień i wreszcie przywitałem śnieg.

Pozdrawiam,
Maciej.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz