czwartek, 25 maja 2017

Wisła Bike Maraton

Tytuł tej relacji chyba powinien brzmieć "jak odwala po czterdziestce"... Jeszcze niedawno wypalałem paczkę papierosów dziennie, a podstawową rozrywką w weekend było wędkarstwo. Oczywiście w wersji gruntowej - zarzuć i zapomnij. No chyba, że jakimś cudem coś wzięło, to trzeba było wspiąć się na wyżyny wysiłkowe. Ale zostawmy ten temat. Zmieniłem tryb życia i teraz w czasie poza narciarskim jeżdżę dużo na rowerze. Do tego zainteresowałem się nietypowymi maszynami jak Fat Bike. Nie umknęło to uwadze pewnemu teamowi - Fatbike.com.pl, znany również jako team29er.pl - no i się zaczęło...

Po Fat Bike Race Góry Stołowe, zostałem namówiony na start w Bike Maratonie. Żebym tak choć w jednej edycji z całego cyklu wystartował. Miałem debiutować w Zdzieszowicach, ale ze względu na pogodę ( sypał śnieg ) wolałem udać się na Chopok. Druga szansa przyszła szybko, bo w ten weekend we Wiśle. Pogoda według prognoz miała być piękna, ale im bliżej weekendu, tym była gorsza. Co zrobić, kiedy start już opłacony, a koledzy z teamu nawet numerek startowy mi przysłali. Do tego piękne ubranko firmowe. Na kolejne edycje musiałbym przejechać kawał drogi, więc to była tak naprawdę ostatnia szansa. Umyłem maszynę, przesmarowałem i wydawało się, że jest gotowa. Niestety podczas mysia zauważyłem, że mam urwaną szprychę, która goniła sobie swobodnie i mogłaby narobić szkód. Usunąłem ją i teoretycznie nie ma się czym przejmować. Jednak takie miejsce zawsze jest lekko osłabione i w ekstremalnych warunkach może zawieść. Za to Boss teamu nie zawiódł i załatwił mi serwis, ale niestety panowie szprychy nie mieli. Stwierdzili, że pozostałe 31 powinno mi wystarczyć. 



Ale cofnijmy się nieco. Niestety nie ma bagażnika rowerowego w aucie i musiałem porozbierać brykę. Rower oczywiście! Pościągałem koła i wszedł. Spakowałem wszystkie niezbędne rzeczy, jak kask czy numerek startowy i heja do Wisły. Pozostało pytanie gdzie zaparkować, bo w centrum wszystko płatne, a samochód dobrze mieć blisko. Wiem! Skolnity! Pod skocznią. Na ten sam pomysł wpadł jeszcze jeden osobnik i nikt więcej. Za to poniżej wszyscy się tłoczyli i szukali miejsca choćby przy drodze. Oto jak przydaje się wiedza narciarska. Powoli powyciągałem rower, poskładałem go uważnie i ruszyłem w miejsce startu. Pogoda w tym czasie średnia - chmury, ale bez deszczu. W sumie to dobrze, bo upał nie jest taki fajny. Spotkałem Bossa teamu, który starował z innego sektora. Krótka pogawędka i czas się rozgrzać. Niestety zimno mi się robi i nawet kilka kilometrów rozgrzewki tego nie zmienia. Do tego wcześniej udaję się na start, żeby być na czele - doświadczenie z Gór Stołowych. Niestety nie dostrzegam kolegi z forum narciarskiego, pewnie ustawił się gdzieś pod koniec. Nie dostrzegam też innego kolegi z teamu, który nie przyznał się, że będzie. Pozostaje włączyć zapis GPS i czekać na swoją kolej. 



Kiedy ruszyło 6 sektorów, czas na nas, czyli siódmy. Podjeżdżamy na start, odliczanie i go! Początek to rundka przez centrum Wisły, gdzie dopingowały nas tłumy kibiców. Ostatnim razem tak liczne spotkałem na Śnieżce. Peleton zaczyna się rozciągać, a koło mnie przelatuje kolega z forum narciarskiego. Nawet mnie nie dostrzegł, ale pewnie też nie widział wcześniej mojego ubranka firmowego. Trasa powoli zaczyna się zwężać i rośnie nachylenie. Staram się oszczędzać siły, bo z góry założyłem, że jadę średni dystans czyli Mega: 46 km i 2000m przewyższenia. Gdyby mi dobrze szło, to rozważałem full opcję tj. Giga: 61 km i 2700m przewyższenia. Niestety nie czuję mocy. Wyraźnie ostatnio za mało treningów. Ale staram się utrzymywać przyzwoite tempo. Gdzieś w środku pierwszego podjazdu wyprzedza mnie kolega z teamu, który właśnie się nie przyznał do udziału. Krótka dyskusja i poszedł mocniej do przodu. "Kurcze, chyba coś za słabo jadę" - pomyślałem. Ale nie zwracam uwagi na innych i realizuje swój plan. Przede wszystkim oszczędzać siły na później. 




Podjazd się kończy i dojeżdżamy do miejsca gdzie trzeba zdecydować jaki dystans jedziemy. Chwila zawahania i cisnę na Mega/Giga - kolejna decyzja dopiero na 40-tym kilometrze. Trochę jazdy po szczytach, praktycznie bez chwili wytchnienia. Trochę zjazdu i znowu do góry, aż w końcu dojeżdżamy do pierwszego dłuższego zjazdu. Niestety w drugiej jego części bardzo stromo i tu raczej niczego nie nadrobię. Pod jego koniec zsiadam z roweru, tak samo robi 90% zawodników. Jeden ciśnie i nawet daje rady. Ale to był pierwszy pogrom. Kawałek dalej łatają flaki, a jeden osobnik miał nawet ósemkę z obręczy! Widać umiejętności techniczne to nie wszystko. Trzeba też uważać na sprzęt. Jeden flak może zniweczyć wysiłki, jeśli ktoś walczy o każdą sekundę.





Ponownie zaczynamy dłuższy podjazd, a następnie jazda góra dół. Czasami wplecione są trudniejsze odcinki w postaci singli, nie koniecznie zjazdowych. Mimo kilku suchych dni, są miejsca, gdzie mnóstwo błota, bo drogą płynie strumyk. No i co z tego, że jest w dół, kiedy rozpędzić za bardzo się nie da? Niemal każdy zjazd obfituję w różne trudności techniczne i za każdym razem kilku kolarzy łatających dętki. Do tego na trasie leży mnóstwo bidonów. Jakby ktoś się przeszedł trasą po zawodach, prawdopodobnie nazbierał by ich co najmniej  50! Dopiero zjazd do Brennej pozwolił na więcej. Ale i tak trzeba było uważać, żeby nie złapać tzw. snejka. Tutaj chwila oddechu, kiedy wjeżdżam na asfaltową drogę. Ale fajnie! Tak równo, prosto, sucho...




Sielanka szybko się kończy i od razu zaczyna ostry harpagan. Miejscami trzeba zsiąść z roweru. Ale umiejętność prowadzenia bikea pod górę też w cenie. Tą techniką doganiam wielu zawodników. Oczywiście oni też prowadzą rowery. Po za tym, poniżej pewnej prędkości nie ma sensu jechać! Człowiek szybszy jest pieszo i traci mniej sił. Chyba większość to dostrzegła. Ale ja zaczynam mieć inny problem - tylna przerzutka. Wspomniałem wcześniej, że nie była dobrze wyregulowana, no i w ekstremalnym obciążeniu zaczynała zawodzić. A to nie mogłem zmienić biegu na wyższy bez kombinowania (dwa do góry i jeden wstecz), a to przy redukcji na największą tarczę spadał łańcuch. Tracę przez to sporo czasu, ale jakoś udaje mi się nad tym panować. Po jakimś czasie nie wytrzymuję i robię ekspresową poprawkę, wykręcając linkę. Udało się! Teraz pracuję niemal bez zarzutu! Ale chyba czasem jest blokowana przez błoto. Tego niestety coraz więcej, bo najpierw zaczyna siąpić, a następnie lać! Powstaje kolejny problem - zaparowane okulary. Zastanawiam się nawet, czy ich nie ściągnąć, ale wtedy deszcz wali po oczach. Więc jadę w połowie po omacku, co czasami kończy się najechaniem na jakiś głaz czy inny korzeń. Znowu muszę uważać i nieco zwalniam. 




Gdzieś chyba w połowie, może nieco po za połową dystansu ponownie można odpocząć. Długi asfaltowy zjazd. Wreszcie mogę "poszaleć". Ten jednak koczy się zakrętem 90 stopni (zjazd na szuter), schowanym za zakrętem. Ostre hamowanie, oba koła w poślizg, ale udaje się wpasować, choć z lekką stratą. Oczywiście za tym miejscem ponowna wspinaczka, ale dłuższy czas po równiutkim asfalcie. Patrze na czas, na zrobiony dystans i już wiem, że na Giga nie mam szans zdążyć. Do tego czuję się już tak zmęczony, że nie porwałbym się na niego. Wspomnę tu jeszcze o bardzo fajnym technicznym odcinku. Coś w rodzaju singla, ale takiego między skałami - super! Za nim kolejny zjazd i zabawna sytuacja. Otóż cały czas wyprzedzaliśmy się z innym gościem, ale tu dotarliśmy razem. Kolega się zatrzyma, wskazał zjazd i powiedział: "proszę". Wyraźnie na zjazdach bardziej się bał ode mnie i chyba temu te ciągłe przetasowania między nami.



Ale w końcu zaczął się ostatni podjazd. Tym razem dość lekki, coś jak na Szyndzielnię czerwony szlak. Łatwo było złapać rytm i powoli do przodu. Tutaj nawet co nieco nadrobiłem. Wyjechaliśmy na szczyt i ponownie jazda góra dół. Przy każdym zjeździe już myślałem, że to będzie ten ostatni, ale ciągle za mgłą ukazywała się kolejna mała górka. Dopiero po 42 km jazdy, wreszcie tylko na dół. Ale tu wpleciono niezbyt długi singiel - trudność średnia, tyle że w błocie i po korzeniach. Dalej miejscami dość stromy szuter, później asfalt i już byłem pewny, że będzie lajtóweczka. Nie tak szybko! Wpleciono jeszcze kawałeczek singla, który wydawał się mega łatwy, ale właśnie tam trafiłem na korzeń i było ciepło... Dalej już asfaltową drogą do mety. Ale byłem szczęśliwy, kiedy ją mijałem! Wyrypa zakończona! Aż sam w to nie wierzę. Mój czas i miejsce nie powalają - 4.34.51, 340 w generalce,94 w M4. Ale głównym celem było ukończyć zawody i zdobyć doświadczenie.



Jestem cały przemoczony i z błota. Rower tak samo. Na szczęście organizatorzy zadbali o myjki i po chwili bryka była jak nowa. Nawet smar z łańcucha i zębatek zszedł! Gorzej z właścicielem. Mogłem co najwyżej wskoczyć do Wisły, ale tam zimno. Udałem się po posiłek, porobiłem jeszcze kilka ujęć, rozejrzałem się za kolegami, ale już dawno temu pojechali. Zarówno z teamu jak i mój imiennik. Jest mi zimno, leje deszcz, więc szybko do samochodu choć trochę się ogrzać. Niestety nie przewidziałem opadu, bo w prognozach go nie było i nie zabrałem niczego ciepłego do ubrania. Zrzuciłem mokre, ubłocone ciuchy i jedyne co mogłem zrobić, żeby jakość znieść temperaturę, to założyć 2 T-shirty. Pierwszy zabrałem ze sobą na zmianę, drugi dostałem w pakiecie startowym. Poszedłem jeszcze na dekorację, którą obserwowało może kilka osób - nic dziwnego patrząc na pogodę - i postanowiłem wracać do domciu. 



Po zawodach od razu kilka wniosków. Po pierwsze SPD obowiązkowo! Kupiłem przed samom imprezą, ale koledzy odradzali jak nigdy nie próbowałem. W pół łyse opony to też nie najlepszy pomysł do ścigania. Po za tym chyba poszukam innych, lepszych na zjazdy. Przerzutki obowiązkowo muszą być wyregulowane perfekt! Jakakolwiek odchyłka od normy, w ekstremalnej sytuacji zawodzi całkiem. Do tego koniecznie napęd 1x coś tam - 1x12, 1x11, 1x10. Przednia przerzutka, kiedy nie ma czasu, jest bardzo upierdliwa, nawet dobrze wyregulowana. Sztyca pneumatyczna regulowana z kierownicy super sprawa! Bardzo pomaga na zjazdach. Szkoda, że dostałem ją tylko do testu, bo sprawdziła się rewelacyjnie! Mimo małego skoku wynoszącego 65 mm. 



Może jeszcze o samych zawodach. Organizacja na najwyższym poziomie! Podobnie jak Śnieżka Uphill Race - ten sam organizator. Wszelkie formalności można załatwić przez internet i przyjechać prosto na start. Trasa znakomicie oznakowana i nie tylko chodzi o wskazania kierunku jazdy. Każde trudne miejsce jest oznaczone i w zależności o stopnia - jednym, dwoma lub trzema wykrzyknikami. Trasa bardzo urozmaicona. Spotkamy wszystko co można w górach - ostre kamieniste zjazdy, single, odcinki z błotem, jazda między skałami, trudne i łatwe podjazdy, szybkie odcinki asfaltowe, czy nawet odcinki trawiaste. Na mecie czekają już dziewczyny z napojem, a kawałek dalej ciepły posiłek. Jest kilka stanowisk z myjkami ciśnieniowymi, z których skorzystać może każdy. Jest też serwis rowerowy. 



Nie wiem czy jeszcze będę chciał występować w tego typu zawodach, na razie chcę odpocząć. Ale co przejechałem to moje i bardzo się cieszę! Wrażenia niezapomniane, więc pewnie będzie kusić. Ha ha, ale jak się jednak wkręcę, to może kiedyś będzie mi dane potrzymać puchar, a nie tylko oglądać...

Oczywiście na koniec filmik - skrót z trasy Mega:



Pozdrawiam,
Maciej.

Tatrzańska Łomnica na koniec

Miałem kończyć sezon (ten przywyciągowy) na Kasprowym Wierchu, ale ze względu na zakup Sprytnego Karnetu, bardziej opłacało mi się pojechać kawałek dalej do Tatrzańskiej Łomnicy. Przy okazji okazało się, że słowacka stacja działała dłużej, co tym bardziej mi pasowało... 

Pobudka znów o świcie, gdzieś tam po 4 rano. Powolne gramolenie i przy okazji spojrzenie na kamerki - jest pięknie! Cała trasa powyżej chmur w pełnym słońcu! Wygląda obiecująco, ale padający deszcz koło domu trochę niepokoi. Jednak decyzja o wyjeździe już podjęta! Pozostaje tylko zdecydować jakie narty zabrać. Miałem wziąć "łopaty",ale nocny przymrozek mnie zmylił i wziąłem bardziej uniwersalne K2 Rictor. Obieram trasę przez Jabłonkę, bo mam nadzieję uniknąć korków. Decyzja trafna! Droga w stronę Korbielowa pusta, bo ludzie jadą tłumnie do pracy w przeciwnym kierunku: do Bielska-Białej. Na Słowacji święto, więc w ogóle nie ma samochodów. Dopiero koło Nowego Targu większy ruch, ale już za Białką Tatrzańską znów pusto. Niestety nawet na Podhalu intensywne opady deszczu, do tego chmury wydawały się być wysoko. Jednak po przekroczeniu granicy, tak może 10 km. dalej, mogę już założyć przyciemniane okulary... Ale widok w samej Tatrzańskiej Łomnicy nie nastraja optymizmem. "Dziod" wisi nad górą i raczej wiele słońca nie zobaczę. Ale teraz to już nie ma co płakać nad rozlanym, będzie dobrze! Nie wspominałem, że dzień wcześniej wykupiłem wyjazd na Łomnicki Szczyt, bo prognozy na popołudnie były obiecujące...


Na parkingu już ok 20, może 30 samochodów. Gramoli się paru narciarzy. To znak, że będzie można pojeździć! Miałem obawy, bo w mailu napisali, że będzie komunikat o... ósmej rano! Gdybym tyle czekał w domu, to by mi pół dnia uciekło. Ale jestem, jest sporo narciarzy, więc będą szusy. Pozostało udać się po "Mistenke", czy coś takiego (potrzebne do wjazdu na Łomnicki Szczyt) i już mogę się gramolić do góry. Jedna gondolka, druga gondolka - przy okazji robię różne ujęcia filmowe - i jestem przy Skalnym Plesie. Niestety tutaj mgła, choć przez chwile wydawało się, że wyjadę powyżej chmur. Nic z tego! Do tego już widzę, że trza było brać "Armaty".Miękko wszędzie, bardzo miękko! No cóż, ostatecznie Rictory też dobrze jadą w takich warunkach. Ruszam pod krzesełko i do góry. Tutaj jest ponad 400 m przewyższenia, to może jeszcze wyjadę ponad chmury. Marzenia ściętej głowy! Owszem, rozjaśniało się, coś jakby smaliło, ale nawet na górze ciągle gęsta mgła. Widoczność jakieś dwie muldy do przodu. Tak , trasa nie była ratrakowana i to dawno. Ale to już widziałem na kamerkach. 


Ruszam tempem emeryta i dość asekuracyjnie. Już przy starcie baner z ostrzeżeniem o wystającej skale. Trzeba być czujnym, bo faktycznie najechanie nartą na coś takiego mogłoby się źle skończyć. Przynajmniej dla sprzętu. Dale już lepiej, ale moje tempo marne. Nawet jakaś starsza babcia była szybsza... Jakoś nie mogę się przestawić na te Rictory. Tak przez pierwsze 3 zjazdy. Później jakby coś pękło i teraz to ja zaczynam gonić, że tak powiem. Przy okazji wyjeżdżam mocniej po za trasę, bo śnieg taki sam, ale równiej i fajniej. Słowacy w większości dziś na narach "pod butem 100+". Jakoś mnie to nie dziwi, ale na Rictory nie narzekam. Tylko ta mgła... Do tego jest mi bardzo ciepło, choć jest w okolicach zera stopni, muszę się porozbierać. Ale tak po godzinie nagle widoczność się poprawia. Chmury odsłaniają nieco trasy i jazda staje się przyjemniejsza. 






Teraz to pojeździłem i zasłużyłem na nagrodę. Czas zrobić tradycyjną przerwę na browara. Chwile później czekam już na wyjazd na Łomnicki Szczyt. Skoro tu się przejaśniło, to może i tam u góry? Czekam niecierpliwie na wyjazd, choć coś mi się tu nie zgadza. Ach tak, trwa remont dolnego peronu. Najpierw pan z obsługi uważnie sprawdza "Mistenki", a następnie wprowadza nas do wagoniku "wyjściem". Ale to drobny szczegół. No tor ruszamy! Wagonik wjeżdża w chmurę i niecierpliwie czekam na zobaczenie promieni słonecznych. Czekam, czekam i się nie doczekam. Niestety, to moje trzecie podejście i znowu się nie udało. Na górze mgła bez perspektywy na jakieś przejaśnienie. Pozostaje sobie pospacerować, bo przecież nie będę siedział w barze. Coś tam widać, to może jakieś ujęcia wyjdą. Dodam, że przy pierwszej próbie zerwał się wiatr i przestali wywozić ludzi. Przy drugiej była mgła, ale chwilami szczyty się odsłaniały. Tym razem "Dziod" na nic nie pozwolił. Prognozy się nie sprawdziły. 





Kiedy tak stoję na tarasie i sobie rozmyślam jak daleko bym "poleciał", z mgły wyłaniają się mocno oszpejowani wspinacze. Przeszli przez barierki, sprzęt rzucili przy wejściu i udali się do baru... Ja robię jeszcze sporo zdjęć i ujęć filmowych. Spaceruję tam i z powrotem, szukając jakiś szczegółów. Co ciekawe, wielu wyjeżdżających ogranicz się do wyjścia przed sam bar. Chyba nie wiedzą, że balkon dookoła domu prowadzi na krótką ścieżkę z atrakcjami. Oczywiście we mgle wiele nie zobaczą, ale jednak jest to jakaś atrakcja. Choćby stanąć na słynnym tarasie. Po za tym, zawsze może się zdarzyć, że na chwilę chmury się rozejdą...





Niestety góra chyba mnie nie lubi i tym razem ani na chwilę widoków nie było. Moja tura została wezwana do wagoniku i czas wracać. Chociaż podczas zjazdu były widoki. Postanowiłem jeszcze przespacerować się nad jeziorko. Nigdy tam nie byłem, a to tylko kilka kroków. Warto było.


Później jeszcze mały posiłek i trzeba było powrócić do harówki, choć czasu wiele nie pozostało. Za to pogoda na sam koniec zrobiła się piękna. Przynajmniej tu przy trasie. Szczyt był nadal zasłonięty, choć teraz już na pewno coś bym zobaczył. Czyli prognozy się sprawdziły, ale z małym poślizgiem. Może następnym razem... do czterech razy sztuka?





Dwa zjazdy no i przyszła 15.30. Czas się zwijać, bo mi jeszcze gondole wyłączą, a nie wyobrażam zejść stamtąd z buta narciarskiego... Biela Put mogłem przejść, ale tu to chyba by pół dnia zajęło. Przy okazji zwróciłem uwagę, że obsługa zbiera zabawki przy trasie. Tak, to był ostatni dzień działania stacji. Pora wracać. W sumie zadowolony jadę na dół. 




Ostatni dzień przywyciągowy w bliższej/dalszej okolicy został zakończony. Zdecydowanie na plus, choć pogoda popsuła nieco zabawę. Sezon zakończyłem, choć kto wie czy mnie "ktoś" na skitoury nie wyciągnie... Przywyciągowo sezon rozpoczęty 11 listopada, a zakończony 8 maja - nieźle! Podobno sezon u nas trwa krótko...

Filmik wkrótce dokleję... ;) 

Pozdrawiam,
Maciej


Majówka na Chopoku

Majówkę czas zacząć! Nie inaczej jak na nartach. Niewątpliwie z pomocą przyszedł TMR ze Sprytnym Karnetem i fenomenalna pogoda! Nie mogli odmówić, więc zapowiedzieli działalność do 1 maja, choć pewnie najchętniej wyłączyli by wszystko... Pobudka o świcie, bo nie pamiętam na co budzik ustawiłem. Sprawnie się pozbierałem, przez chwilę podziwiałem wschód słońca i strzała! Przejazd poszedł sprawnie i gdzieś tak 8.10, może kilka minut później, melduję się pod Biela Put. Gramolenie nieco zajęło,ale w końcu nieco po otwarciu ruszam na krzesełko. Najpierw oczywiście fotki, ujęcia filmowe itp... 



Kolejka do krzesełka szybko stopniała, ale niespodzianka czekała dalej - kto wymyślił ten twinliner!? "Biedronka" nie zabiera zbyt wielu na pokład i w ten sposób powstaje wąskie gardło. Swoje musiałem odczekać. Jakże irytujące jest, jak się prawie wchodzi, a tu stop! Przecież mogli puścić z rana krzesło na Lukovą, ale jest wytłumaczenie - brak śniegu, choć komu on na dole potrzebny? Po prostu trzeba wciągnąć ludzi pod Funitela, a później mogą wyłączyć. Ale w końcu dotarłem i od razu skontaktowałem się z Jaśkiem. Co jak co, ale Jasiek zawsze na Pole Position! Już zdążył przetestować trasę i jest nieźle*! Czekam pod dolna stację Funitela i dalej już śmigamy razem.


Nawet stąd widać, że warun na trasie jest! Nie mogę się doczekać!  Ale kolega szybko dojeżdża i ruszamy razem do gondoli. Pierwszy przejazd na północy kończy się wielkim uśmiechem na twarzy. U góry twardo, wręcz lodowo, ale dość równo, jak na wiosnę... Poniżej Lukovej szybko mięknie, ale to taka tu granica - powyżej twardo, poniżej od razu miękko.Pierwsza część dnia super poniżej, druga powyżej... 



Próbujemy południe, bo pewnie tam będzie bardziej miękko... Niestety nie było ratrakowane i do tego tu nie puściło! Zazwyczaj to tu najszybciej robi się miękko, ale nie dziś! Oto właśnie Chopok! Tu wszystko jest możliwe. Zjeżdżamy tam raz, bo niestety trawers już wytopiony. Ale trasa 33a super! Szkoda, że się nie postarali. Co by nie mówić o Szczyrku, to jak trzeba, z łopatami zasuwają...


Wracamy na północ, bo tu jednak lepiej. Przy okazji próbujemy nieco freeridu wśród Kosodrzewiny. Możliwości ograniczone, ale da się nieco poszaleć. A to przecież już maj! Oczywiście była przerwa na browara, ale nie na Kosodrevinie, bo tu już pozamykali... Pozostaje Rotunda, z której mamy fantastyczne widoki!


 




Człowiek tak mógłby siedzieć i patrzyć na te widoki bez końca... Ale trzeba się zebrać i cisnąć dalej. Teraz trasa do Lukovej super, ale poniżej morskie fale! Próbujemy więc inne opcje - FIS górna część, czy freeride wśród kosodrzewiny. Jest nieźle, przynajmniej w drugim przypadku. Co jak co, ale Chopok daje sporo możliwości, nawet w maju! Góra jest bardzo chimeryczna, ale potrafi się odwdzięczyć... 








Niestety zmęczenie dawało się we znaki, bo warun trzeba wykorzystać. Ostra jazda do samego końca! Ostatnie wejście przez bramki 15.24. To już wiedziałem, że nie zdążę i za Lukovą skręciłem na czarną. To była wisienka na torcie! Miękko, równo i tylko krótkie zawężenia. W zeszłym roku w kwietniu wyglądało to dużo gorzej! Och, czemu tego krzesła na Lukovą nie puścili!? Ale jazda! 



Dojechałem do Jasnej i dostałem asekuracyjne sygnały od obsługi, że krzesło na Biel Put już zamknięte... Pozostało skorzystać z czapek śniegu, żeby nie drałować z buta.Może trudno uwierzyć, ale tak dotarłem do jakieś 200 metrów od parkingu. Trochę dreptania i jestem na parkingu. Czas skończyć ten fantastyczny dzień! Przepraszam! Ten beznadziejny, bez klimatu, kosztowny,za karę spędzony, z kamieniami, itp...

Jak sami widzicie na załączonych zdjęciach - dzień do d... Fatalne warunki, kamienie, brak mgły, zawieruchy, tłumy ludzi - po co tam się pchać?

No i filmik:


Pozdrawiam,
Maciej